- Strona główna
- /
- Aktualności
- /
- Utkać system z wielu nitek
Wstecz Utkać system z wielu nitek
Z Katarzyną Brachowską-Przeniosło, wiceprezeską Stowarzyszenia Rozwoju Zawodowego i Osobistego Zielona Myśl, o systemie, a raczej jego braku, sensownego wykorzystania innowacji społecznych, rozmawia Jolanta Zientek-Varga.
Rozmawiałyśmy niedawno o innowacji społecznej równoWażni, którą przygotowała pani, jako wiceprezeska Stowarzyszenia Rozwoju Zawodowego i Osobistego Zielona Myśl. Stworzyła pani model współpracy instytucji pieczy zastępczej i innych zainteresowanych z biznesem. Innowację przetestowano w trzech firmach. Sprawdziła się. Rozmawiałam też z innymi innowatorkami i innowatorami, opowiadali o swoich projektach. Często pojawiał się żal, że nie ma dalszego ciągu. Podczas tamtej rozmowy mocno pani podkreśliła, że system wykorzystania innowacji jest niesprawny. O co dokładnie chodzi?
To, że wiele innowacji nie jest wdrażanych, nie wynika z niskiej podaży, bo ludzie mają dużo ciekawych pomysłów; a raczej jest kwestią popytu. To znaczy, czy jest ssanie na innowacje, na konkretne innowacyjne rozwiązania. Pomysły mogą być znakomite, ale w innowacjach chodzi o to, by je komercjalizować, żeby zostały wdrożone. Najlepiej wdraża się te, które są odpowiedzią na rzeczywistą, bardzo konkretną potrzebę. Mam wrażenie, że innowacje owszem powstają, ale jest rozdźwięk między rzeczywistą potrzebą a zaproponowanym nowym rozwiązaniem. Powstaje fajne rozwiązanie, ale niekoniecznie budzi ono zainteresowanie. Jeśli zatem mówimy o systemie, to być może należałoby przede wszystkim definiować dojrzałe potrzeby i dojrzałe problemy.
Czyli jakie?
Mam na myśli takie, które rzeczywiście wymagają rozwiązania. Nie są wymyślone w oderwaniu od rzeczywistości. Z jednak strony bowiem mamy design thinking, metodologię projektowania pomysłów, które są odpowiedzią na konkretną potrzebę, z drugiej zaś nie zawsze powstające w ten sposób innowacje są wdrażane. Moim zdaniem, innowacyjne rozwiązania nie żyją dalej, bo nie nadszedł jeszcze ich czas, bo nie ma na nie ssania, jak wcześniej mówiłam. Ssanie jest wtedy, kiedy stanowią odpowiedź na bardzo, bardzo konkretne potrzeby, co cały czas podkreślam.
A jakie jest praźródło takiej sytuacji?
O tym też już wspominałam. Nie są definiowane konkretne potrzeby, czyli takie, które rzeczywiście wymagają rozwiązania; nie ma też osób i instytucji gotowych je wdrożyć, poświęcić na to wystarczająco dużo czasu, a być może także pieniądze. Zatem jeszcze raz podkreślam, że ważna jest dojrzałość potrzeb albo problemów, które mają być, czy są zaspokajane, rozwiązywane.
Nieraz odnosi się wrażenie, że te powstające dotyczą tu i teraz; odpowiadają na mikro potrzebę, natomiast w skali większej takiej potrzeby nie ma.
Właśnie tak. Ponownie wracam do dojrzałości, która polega na tym, że innowacje nie tylko rozwiązują problem, lecz także są firmy, instytucje zdecydowane je wdrożyć. Dojrzałość to nie tylko kwestia, że się rozwiąże problem, bo ma on siłę rażenia. Dojrzałość potrzeby buduje też osoba gotowa dać swój czas, podjąć wysiłek, ponieść ryzyko, żeby to wdrożyć.
To jest w pewnym stopniu odpowiedź na pytanie, co można w miarę prosto zmienić, żeby system zaczął działać.
Jeszcze raz podkreślam, muszą być dojrzałe potrzeby. A skoro zastanawiamy się, co można by zmienić, to pozostając w tym nurcie i myśląc, dlaczego innowacje nie mają dalszego życia, chcę powiedzieć, że drugą niezwykle ważną kwestią jest ta, że powstaje wiele innowacji, które w tej chwili nie są jeszcze bardzo potrzebne, ale w przyszłości mogą takimi być. Warto byłoby je gromadzić. Tymczasem nie ma miejsca, rodzaju banku, gdzie by je przechowywano. Mówi się teraz o ekosystemie, czyli o miejscu, platformie, gdzie to wszystko byłoby gromadzone. W tej chwili bowiem nie jest czas na wdrożenie, ale za chwilę może być. Taka baza mogłaby inspirować zainteresowanych. Myślę też, że sporym problemem jest brak dobrej promocji dostępnych rozwiązań.
Co ma pani na myśli?
Kiedy innowacja ujrzy światło dzienne i powiedzmy, że jest nawet wysoko oceniona, pojawia się deklaracja, że dalej będzie się z nią coś działo, ale mimo obietnicy, nie jest potem promowana. Nie ma określonej ścieżki, kto da pieniądze na wdrożenie, brakuje przy nim wsparcia. Wiele spraw urywa się u nas na poziomie konkursu i opracowania. Kuleje mocno element wdrożeniowy. W Polsce konkursy są na pomysły, a nie na innowacje. Część instytucji, które zarządzają konkursami, nie do końca rozumie różnicę między pomysłem a innowacją. A konkurs, jak mówiłam, jest na pomysł, bo jest to łatwiej zorganizować. I nawet, jeśli konkurs obejmuje element testowania, to nadal dotyczy tylko pomysłu. To nie jest innowacja, bo w niej chodzi o wdrożenie. Pomysł to kreacja, czyli tworzenie nowych wartościowych rozwiązań, a innowacja to ich wdrożenie. Nowe wartościowe rozwiązania można wykreować, ale można też kupić lub pozyskać w inny sposób. Nie ma sprawdzonego mechanizmu, który promowałby dalej dobre pomysły.
Co się kryje pod dobrą promocją?
Z mojego punktu widzenia oznacza to promowanie w dwóch obszarach. Pierwszy to decydenci, sponsorzy, którzy byliby tym zainteresowani, gotowi wyłożyć pieniądze, albo zdecydować, że konkretne rozwiązanie trafi do głównego nurtu. Z drugiej zaś strony potrzebne jest zainteresowanie potencjalnych beneficjentów, czyli tych, którzy z innowacji by korzystali. Jeżeli na przykład ktoś opracowuje innowację przydatną szkole, to powinno się nią zainteresować z jednej strony decydentów np. ministerstwo edukacji czy urząd marszałkowski, a ponadto powinny o tym wiedzieć szkoły, nauczyciele. To należałoby promować. I tu wracam do bazy pomysłów, miejsca łączącego twórców i tych, którzy mogą je wdrożyć, są zainteresowani. Tego brakuje. Na przykład ja nie wiem, ile pomysłów jest dotowanych, chociaż to są te same pomysły.
Często są bardzo zbliżone, podobne.
Być może lepiej byłoby dać pieniądze na wdrożenie, a nie na konkurs, którego celem jest wymyślenie istniejącego już rozwiązania. Chyba że ma to pobudzić ludzi do kreatywności, to wtedy tak. Dlatego warto zadać sobie pytanie, czemu to ma służyć, na czym nam zależy? Uważam to za element kluczowy. Sądzę też, że co prawda dużo się o tym mówi, ale mniej robi. Tymczasem zdecydowanie bardziej powinien być wprowadzony otwarty model innowacji. Słowa to za mało. Powiedzmy, że mówimy o doradztwie zawodowym w szkole. Jeśli szukamy innowacji, która przygotuje młodych ludzi do tego, by lepiej funkcjonowali w przyszłości na rynku pracy w sensie edukacyjno-zawodowym, rozwiązanie powinno powstać w ekosystemie. Nie jeden gracz, czyli doradcy przygotują innowację. Winna ona powstać na styku biznesu, przedstawicieli systemu edukacji, uczniów. To powinny być rozwiązania ekosystemowe, a nie pojedynczy grant, który niewiele może teraz zdziałać. Ekosystem budują gracze mający rzeczywiście coś do powiedzenia w konkretnym przypadku. W tej chwili potrzebne jest łączenie. Musimy wypracować innowację systemową, żeby zmienić rzeczywistość doradztwa. Wziąć wszystkich graczy systemu, którzy mają wpływ na jego zmianę.
Właśnie odpowiedziała mi pani na pytanie, czy widzi optymalny model tworzenia sensownego wykorzystania innowacji społecznych w Polsce, w tym na przykład z zakresu doradztwa zawodowego, czym się pani zajmuje od dawna.
Projekt, w których miałam przyjemność uczestniczyć na przykład teraz w Sopocie, testował model mocnej współpracy przy kreowaniu czy rozwijaniu kompetencji osób ze szkół średnich z udziałem firm zewnętrznych, przyszłych pracodawców. Tworzyliśmy, współpracując, co ma sens. Do takiej pracy potrzebna jest zainteresowana szkoła, firmy, uczniowie, doradcy zawodowi. To musi być systemowe działanie. Mamy wtedy nie tylko efekt synergii, bo to zaledwie dobry pomysł. To także efekt współpracy ekosystemowej. Zmieniamy ekosystem na taki, w którym zacieśniają się relacje między różnymi graczami.
Jak pani to widzi, jako osoba interdyscyplinarna, od psychologii, przez procesy HR, w tym ocenę i rozwój kompetencji, po doradztwo zawodowe i po drodze wiele innych, a jeszcze jest pani związana z biznesem. Na jakim szczeblu mogłoby się to odbywać? Kto mógłby się tym zająć? Państwo, samorząd?
Wspomniała pani o interdyscyplinarności. Wydaje mi się, że nie mamy dobrych łączników różnych światów. Na przykład mamy biznes i edukację, które wzajemnie się zasilają, bo uczniowie to przyszli pracownicy, ale nie ma elementów łączących te dwa obszary. Łącznik to dla mnie osoby, które połączą oba światy, wykorzystując kontakty. Celem ich działań byłoby udrożnienie przepływu informacji i pokazanie, że wspólnie możemy tworzyć innowacje, dobre rozwiązania. Poza osobami ważne są też rozwiązania dostępne na platformie, o której mówiłam wcześniej.
Czyli sieciowanie?
Sieciowanie jak najbardziej, ale też platformy gromadzące dane. Przede wszystkim jednak osoby o specjalnych kompetencjach, czyli aktywnie sieciujące, organizujące, łączące. To nie jest częste. Co ważne, osoba sieciująca nie musi być ekspertem w konkretnej dziedzinie, tylko mieć otwartą głowę, kontakty i umiejętność przekonywania, by wejść do sieci.
Na jakim poziomie to mogłoby działać?
Wydaje mi się, jako zwolenniczce myślenia samorządowego, że właśnie na takim poziomie. Dlaczego? Modelowanie idące od góry zawsze jest lepsze, bo ma siłę rażenia; ale, moim zdaniem, powinno to pójść mocniej od dołu, na poziomie samorządowym, lokalnym, bo daje szansę na szybsze wdrożenie innowacji. Biorę teraz udział w projekcie, w którym firmy były łączone po to, by wspólnie rozwijać biznes, ale włączaliśmy do tego także studentów. To jest sposób na kształtowanie od razu kompetencji i umiejętności, które są realnie ważne. Korzystamy wtedy z kompetencji i rozwijamy je. A jedną z bardzo istotnych kompetencji jest zwinność działania, czyli ciągła adaptacja do zmian; zwinność adaptacyjna do warunków połączona z umiejętnością rozwiązywania problemów. Istotne jest, żeby na poziomie lokalnym można było to tworzyć; choć najlepiej, gdyby jednocześnie szło od góry i z dołu. Wtedy ma realny wpływ na sytuację. Lokalność jest o tyle bardziej sensowna, że pozwala rozwiązywać bardziej skonkretyzowane problemy.
Wydaje mi się, że modelem może nieidealnym, ale optymalnym obecnie byłaby współpraca samorządów z organizacjami pozarządowymi, ponieważ często to one mocno angażują się w pomysły innowacji społecznych. Co pani o tym sądzi?
Włączyłabym też biznes. Myślę tu o społecznej odpowiedzialności biznesu. Z drugiej strony mam doświadczenie, że biznes nie do końca chce słuchać, czego potrzebuje strona społeczna. Chodzi nie o to, by biznes dawał pieniądze, które samorząd wykorzysta; bo biznes chce je dać, jednak na coś, co tak naprawdę nie jest potrzebne. Instytucje samorządowe wiedzą doskonale, że to rozwiązanie tylko pozornie dużo da beneficjentom. Dlatego uważam, że potrzebne jest połączenie samorządu, instytucji społecznych, fundacji, stowarzyszeń itp. i biznesu.
Jak zatem wygląda pani wizja?
Praca w interdyscyplinarnych zespołach, w otwartym modelu innowacji, gdzie najpierw są określane dojrzałe problemy. Dzięki temu zmieni się cały ekosystem. Na przykład w szkole, która kształtuje kompetencje przyszłości w realnym działaniu. Biznes to rzeczywiście wspiera, bo wtedy społeczna odpowiedzialność biznesu nabiera praktycznego wymiaru. A poza tym łatwiej jest promować coś lokalnie. Cały ekosystem zaczyna działać. I są, o czym już mówiłam, osoby, które to udrażniają. To moja wizja.
Piękna i mądra wizja. A co panią najbardziej denerwuje, a w czym pani widzi największy potencjał i wartość innowacji społecznych?
Najbardziej denerwuje mnie niewykorzystanie możliwości. I to, że nie ma, a może jest, tylko o tym nie wiem, bazy, dzięki której mogę zobaczyć, co się dzieje bardziej całościowo. Denerwuje mnie niewykorzystany potencjał, a także to, że często osoby, które się tym zajmują, są bardziej urzędnikami niż ludźmi z otwartymi głowami. Do tego dochodzi jeszcze biurokratyzacja. Dla tych osób ważna jest liczba podpisów, a nie treść innowacji, jej zawartość. Nie chodzi mi o to, że te osoby mają mieć głowy w chmurach, ale muszą czuć i wiedzieć, że innowacyjność to połączenie otwartości, żeby właściwie ocenić pomysł, z twardymi umiejętnościami zarządzania, wdrożenia. Uważam, że pojawiająca się niekiedy sztywność i de facto mała wiedza o tym, czym są innowacje, po prostu je zabija.
A wartość?
Jeśli mówić o wartości systemu, który gdyby zaczął działać, byłby bardzo cenny i dużo dawał, wróciłabym do nitek. Pojedyncza nitka niewiele znaczy, ale jeżeli ciągniemy równocześnie za kilka, to ekosystem rzeczywiście może się zmienić. Po drugie są one cenne, ponieważ mają charakter aktywizujący. Czasami nie trzeba być ekspertem, by się włączyć. A poza tym, moim zdaniem, dają szansę szerokiego włączania ludzi i uczenia myślenia, praktycznego rozwijania tej niezbędnej kompetencji. To jest bardzo ważne i cenne.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Pytała: Jolanta Zientek-Varga
Dziennikarka z zamiłowania i zawodu. Pisze na tematy społeczne, w tym o przedsiębiorczości społecznej; ochronie środowiska i klimatu. Animatorka aktywna w środowisku lokalnym w Warszawie. Organizatorka i współorganizatorka licznych imprez dla mieszkańców. Pasjonatka jazdy na rowerze, weganka.