Każda innowacja wymaga zmiany myślenia

Zacznijmy od podstaw – opowiedz, proszę, czym się zajmujecie, szczególnie w kontekście innowacji społecznych.
Jednym z zadań statutowych Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej (dalej: ROPS – przyp. red.) jest szkolenie kadry instytucji pomocy i integracji społecznej. Mówimy tu o pracownikach ośrodków pomocy społecznej oraz innych specjalistach, także z trzeciego sektora, wspierających osoby w różnorodnych trudnościach życiowych i społecznych.
Jako ROPS w Poznaniu działamy na rzecz kadry z całej Wielkopolski. Jesteśmy jednostką samorządu województwa wielkopolskiego, co oznacza, że nasza perspektywa, w takim podstawowym, statutowym ujęciu, powinna koncentrować się na dostarczaniu narzędzi i wsparcia właśnie dla profesjonalistów działających w naszym regionie.
Do naszych zadań należy też inicjowanie, promowanie i upowszechnianie nowych narzędzi pracy dla kadry, dla której działamy. Czyli proponowanie nowej jakości usług, inicjowanie nowych form pracy dla tych, dla których działamy, żeby uzupełniać ich warsztat pracy o dodatkowe narzędzia, dobre jakościowo i odpowiadające na bieżące wyzwania społeczne.
To jest nitka, której się uchwyciliśmy. Siedem, osiem lat temu w ROPS-ie poszukiwaliśmy nowych rzeczy, szukaliśmy różnych inspiracji, byliśmy otwarci na możliwości tworzenia czegoś nowego. Ta otwartość spowodowała, że zainteresowaliśmy się konkursem na prowadzenie inkubatorów innowacji społecznych – uznaliśmy wtedy, że inkubator innowacji społecznych to może być okazja, po pierwsze, na stworzenie czegoś, co będzie mogło być użyteczne jako narzędzie dla kadry, którą mamy wspierać, a po drugie, żeby wypróbować tę metodę pracy i zobaczyć, czy to do nas pasuje.
I tak powstał inkubator Wielkopolskie Innowacje Społeczne?
Najpierw wzięliśmy udział w konkursie ówczesnego Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju na uruchomienie pilotażowych inkubatorów, które miały inkubować mikroinnowacje społeczne i znaleźliśmy się w gronie podmiotów, które dostały dofinansowanie na ten cel. W naszej strukturze nie było wówczas działu innowacji społecznych, natomiast realizowaliśmy różne innowacyjne projekty, tyle że brakowało nam metodyki pracy nastawionej na mikroinnowacje. Udział w tym projekcie pokazał nam, że jest głęboki sens w inkubowaniu i w takiej metodzie pracy.
Chodziło o to, że schodząc bardzo nisko, eksplorując konkretny problem danej grupy społecznej, możemy obserwować, jak powstają rozwiązania naprawdę „szyte na miarę”. Zauważyliśmy, że żeby dobrze zrozumieć daną potrzebę, muszą zgłaszać się do nas profesjonaliści albo osoby, które potrafią takich specjalistów wokół siebie zgromadzić. W pracy nad innowacjami biorą udział zarówno eksperci przez doświadczenie, jak i osoby posiadające formalne kwalifikacje wynikające ze studiów, praktyki zawodowej czy pełnionych ról. Ta współpraca jest kluczowa dla tworzenia trafnych i skutecznych rozwiązań.
W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że to jest coś więcej niż projekt – w efekcie mieliśmy bowiem 36 przetestowanych innowacji. I co dalej? Projekt się skończył, upowszechnienie w projekcie też się skończyło. Wszystkie działania zrealizowaliśmy, czyli generalnie wszystko się zgadzało, wszystko się odbyło i już.

Wtedy nastąpił przełom?
Mieliśmy w sobie niezgodę na to, żeby teraz to się miało tak po prostu skończyć. Wiedzieliśmy, że to działa, że to są rozwiązania szyte na miarę, niektóre z nich są od razu do wdrożenia do instytucji, z którymi my pracujemy – do samorządów, domów pomocy społecznej, warsztatów terapii zajęciowej, spółdzielni socjalnych, że to są świetne narzędzia pracy i że to jest super ekstra rzecz, tyle tylko, że nikt o tym nie wie poza tymi, którzy w ten projekt byli zaangażowani.
To poczucie niezgody spowodowało, że zwróciliśmy się do marszałka województwa o dodatkowe środki. Napisaliśmy, że jesteśmy na etapie zakończenia projektu, w ramach którego powstały świetne rozwiązania i że przynajmniej część z nich – nie tylko według nas, ale też po przeprowadzonej ewaluacji – okazała się bardzo wartościowa, użyteczna dla kadry, z którą na co dzień pracujemy. I właśnie dlatego te rozwiązania nie mogą się po prostu skończyć wraz z projektem. Potrzebują dalszego wsparcia, przede wszystkim finansowego, żeby można było je upowszechniać.
W dużym skrócie, taka była geneza naszego regionalnego inkubatora. Problemy społeczne w dużej mierze są podobne, ale wyzwania się zmieniają, kontekst społeczny się zmienia. A to sprawia, że czasem potrzebna jest rewizja podejścia, odświeżenie metod czy narzędzi pracy. Mamy poczucie, że dzięki takiemu podejściu jesteśmy w stanie realnie odpowiadać na te zmiany i dostarczać nowych narzędzi pracy.
Czyli, dzięki swojemu inkubatorowi, możecie działać niezależnie od tego, czy są dostępne np. środki unijne?
Dokładnie tak.
Czy można zatem powiedzieć, że to jest coś, co jest specyficzne dla waszego modelu działania?
Myślę, że każdy ROPS się czymś dobrym wyróżnia. Jestem dumna, że kilka lat temu w zespołach roboczych napisaliśmy strategię w oparciu o rzetelną diagnozę potrzeb. Skonsultowaliśmy ją z tymi, dla których pracujemy. I mam poczucie, że to jest skrojone na miarę. Nasza strategia, nasze programy, wszystko jest logicznie związane z naszą strukturą. Uporządkowaliśmy działania tak, by jasno określić, które grupy odbiorców są dla nas kluczowe, na czym się koncentrujemy. Mamy dział polityki migracyjnej, dział polityki rodzinnej, dział polityki senioralnej, dział rozwoju kadr pomocy i integracji społecznej, dział włączenia społecznego oraz dział polityki ds. osób z ograniczoną sprawnością, Uzupełnieniem działów „adresatowych” jest dział innowacji, który dostarcza różnych narzędzi pozostałym działom.

Jak szukacie innowacji?
Mamy wgląd nie tylko w to, co działo się w naszych inkubatorach, ale interesuje nas, co powstało w innych inkubatorach, co z tego może być użyteczne dla nas.
Zdarza się też, że zgłasza się do nas któryś z działów ze swoim zleceniem. Na przykład, dział polityki senioralnej “mówi”: „Potrzebujemy jakiegoś fajnego narzędzia, które byłoby użyteczne dla rad seniorów. Czy macie coś takiego?” Jakąś innowację, nad którą mogliby dalej pracować, czy dalej upowszechniać. Wówczas prezentujemy im najlepsze innowacje i to nie tylko te, które wspieraliśmy w rozwoju w ramach naszych inkubatorów, ale także te naprawdę wyjątkowe, świetne narzędzia, z innych inkubatorów
Gdy przygotowujemy seminarium dla kadry zajmującej się np. tematem pieczy zastępczej, to kontaktujemy się z innymi inkubatorami i pytamy, które z rozwiązań rozwijanych u nich poleciliby nam.
A zatem, dużo budujemy na relacjach. To prawda, nasz regionalny inkubator daje nam niezależność, ale widzimy wartość w tym, żeby być ciągle w innych projektach i dzięki temu współtworzyć sieć inkubatorów. Mam takie poczucie, że zbudowaliśmy bardzo dobre relacje – nawet telefonicznie jesteśmy w stanie sobie bardzo mocno pomóc, choćby w poszukiwaniu miejsca do testowania, czy środowiska, które coś testowało, żeby dopytać o użyteczność i zasady realizacji jakiejś innowacji.
Dzięki temu, że się znamy, że mamy do siebie zaufanie i jesteśmy w stałym kontakcie, możemy szybciej dotrzeć do tych „perełek”, które są nam potrzebne. I to jest naprawdę wartość, że mimo że każdy z nas ma swoje wskaźniki do realizacji, patrzymy na siebie przez pryzmat współpracy i wzajemnego wsparcia.
Stworzenie innowacji to jedno. Co i jak zrobić, żeby ją wdrożyć?
Wdrażanie to jest proces, który uczy nas pokory. Każda innowacja kończy się zazwyczaj przygotowaniem instrukcji dla osoby, która chciałaby ją wdrożyć. Te instrukcje są na ogół dobrze napisane – spójne, logiczne, przemyślane. Ale kiedy przechodzimy do bardziej systemowego wdrażania, okazuje się, że trzeba przez cały ten materiał przejść jeszcze raz. Trzeba zadać sobie pytanie: czy wdrażamy ją, np. w konkretnym samorządzie, czy chcemy zachęcić jakąś grupę do korzystania z danego rozwiązania? To wszystko zależy od tego, czym ta innowacja tak naprawdę jest, co stanowi jej istotę, jej tak zwane DNA.
Czyli nie ma uniwersalnego przepisu.
Nie ma uniwersalnego przepisu i nawet jak nam się wydaje, że jest jakaś powtarzalność, to zawsze w tej powtarzalności dzieje się coś, co czyni ten proces wyjątkowym. Mamy różne formuły na wdrażanie i one są zawsze bardzo dopasowane do tego, czego to rozwiązanie dotyczy i dla kogo jest przeznaczone.

Na przykład?
Opowiem o formacie, który nazwaliśmy Akademią Innowacji Społecznych. Mamy kilka rozwiązań, które uważamy za świetne, doskonałe, mocno oparte na potencjale autora, jego konkretnych zasobach i kwalifikacjach, doświadczeniu itp. Skoro nie można autora sklonować, żeby sam przeszkolił wszystkich chętnych, to pomyśleliśmy, że warto byłoby wypracować razem z autorem danego rozwiązania coś w rodzaju akademii, w ramach której można by nauczyć innych specjalistów jak pracować z danym narzędziem, a oni potem mogliby tę wiedzę przekazać dalej u siebie.
Jak przygotowujemy program Akademii, to siadamy z innowatorem i mówimy: „OK, powiedz nam, co ten człowiek musi wiedzieć, żeby naprawdę mógł z tym narzędziem pracować”. I prosimy: „Pomóż nam to poukładać tak, żeby nie tylko przeczytał broszurkę, ale naprawdę zrozumiał, o co w tym chodzi i jak to wykorzystać zgodnie z Twoim pomysłem”.
Na tej podstawie powstaje moduł teoretyczny, w którym uczestnik poznaje kontekst, założenia i cele innowacji – czyli, na czym polega problem, do czego służy narzędzie i co jest w nim najważniejsze. Potem jest moduł metodyczny, czyli uczymy jak pracować z danym narzędziem: jakie są kroki, formy pracy, kluczowe elementy procesu. Na końcu mamy moduł warsztatowy, gdzie już w praktyce, pod okiem autora, uczestnicy próbują, testują, sprawdzają siebie w roli użytkownika.
Dzięki temu trzystopniowemu podejściu – teoria, metodyka, praktyka – osoba, która wcześniej nie znała narzędzia lub czuła się niepewnie, po Akademii jest realnie przygotowana do samodzielnej pracy z grupą przy użyciu tego rozwiązania.
Wtedy narzędzie – innowacja – zaczyna funkcjonować niezależnie od samego innowatora?
Tak, o to nam chodzi. Chcemy budować potencjał kadry tu, na miejscu – tak, żeby nie trzeba było za każdym razem prosić tego jednego innowatora, żeby szkolił w danym zakresie. Nasi innowatorzy to najczęściej osoby bardzo zajęte, mające mnóstwo innych zobowiązań i zwyczajnie nie są w stanie odpowiedzieć na nasze potrzeby szkoleniowe. W Wielkopolsce mamy 226 gmin, ok. 65 domów pomocy społecznej, podobną liczbę placówek opiekuńczo-wychowawczych, tysiące organizacji pozarządowych. To ogromna liczba instytucji i osób, które chcielibyśmy przeszkolić. Dlatego uznaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie zasada: naucz innych, żeby oni mogli uczyć dalej.
Kim są uczestnicy Akademii?
Rekrutacja na Akademię jest bardzo celowana – zależy nam, żeby trafiali do nas uczestnicy, którzy są już na odpowiednim etapie, by móc z narzędzi naprawdę skorzystać. Niektóre z nich wymagają już pewnych kompetencji, na przykład trenerskich. Pracujemy warsztatowo, w niewielkich grupach – maksymalnie trzydzieści osób, czasem dzielonych na dwie grupy po piętnaście osób, żeby każdy rzeczywiście coś wyniósł i miał przestrzeń do pracy. Dlatego tak ważny jest dobór uczestników. Jeśli np. Akademia była skierowana do pracowników socjalnych, asystentów i asystentek rodziny, to ich zapraszaliśmy. Nie dopuszczamy ludzi przypadkowych. Chodzi o to, żeby po Akademii jej uczestnicy byli gotowi do samodzielnej pracy i mogli wprowadzać narzędzie dalej, w swoich zespołach. Jeśli na przykład przychodzi pracownica socjalna z ośrodka pomocy społecznej, z siedmioosobowego zespołu, i jeśli ona naprawdę będzie czuła to narzędzie, to po Akademii może stać się mentorką dla swojego zespołu – przekazać wiedzę i pomóc wdrożyć to narzędzie w praktyce.
Jednocześnie trzeba cały czas być otwartym i gotowym na zmianę, bo to, że poukładałyśmy to w moduły to świetnie, ale to nie znaczy, że to jest proces skończony. Nadal można wiele rzeczy w tych modułach dopasowywać, dostosowywać do grupy, z którą się pracuje. Cały czas się uczymy.
Wierzę w procesy wdrożeniowe, które realizujemy i cieszę się, że możemy je realizować. Mam takie poczucie, że jeśli z tych trzydziestu osób uda się naprawdę dotrzeć do kilku – powiedzmy pięciu, może dziesięciu procent – które złapią to myślenie, zrozumieją głęboko, o co chodzi w tym rozwiązaniu, poczują jego DNA, to to już będzie ogromny sukces. Dla mnie to właśnie o to chodzi – nie o ilość, tylko o jakość. I to działa zarówno przy inkubowaniu mikroinnowacji, jak i później przy ich wdrażaniu.

Co jeszcze jest dla was istotne we wdrażaniu?
Myślę, że coraz lepiej udaje nam się angażować inne działy w proces wdrażania innowacji. To też był dla nas proces uczenia się, bo jeśli ktoś wcześniej nie był zaangażowany w pracę inkubatora, nie uczestniczył w działaniach wokół mikroinnowacji, to patrzył na wszystko trochę z boku, z innej perspektywy. Dlatego, kiedy zaczynamy myśleć o wdrażaniu jakiegoś nowego rozwiązania w ROPS-ie, o działaniu długofalowym, bardziej systemowym, bardzo nam zależy, żeby od samego początku zapraszać do tego procesu nasze zespoły merytoryczne – ludzi z tzw. działów adresatowych. Naszą rolą jako zespołu innowacji jest odkrycie, przetestowanie i znalezienie sposobu na nowe działanie i jego wdrożenie. Ale jeśli rozwiązanie ma trafić do konkretnego działu, na przykład polityki rodzinnej czy senioralnej, to działamy wspólnie, angażujemy w proces przedstawicieli działów, aby chcieli i mogli to działanie wdrażać na większą skalę.
Naszą rolą jest pokazać użyteczność danego rozwiązania w taki sposób, żeby nawet ktoś działający według innej logiki albo niezaangażowany w proces inkubowania potrafił zobaczyć w tym wartość. Żeby pomyślał: „tak, to ma sens, wartość, chcę tym narzędziem pracować”.
Czy myślenie o innowacjach trochę się zmienia?
Myślę, że zmienia się sposób, w jaki ludzie zaczynają postrzegać innowacje – coraz bardziej operacyjnie, konkretnie. Bo na początku było takie przekonanie, że innowacje to coś bardzo skomplikowanego, specyficznego, że za bardzo „ekstra”, zbyt ekskluzywne, niekoniecznie dla mnie. Wszystkie nasze działania informacyjne, warsztaty, seminaria, pokazują, że pod hasłem „innowacja” często kryją się bardzo proste, użyteczne narzędzia dokładnie dla tych osób, które je oglądają. I chyba o to właśnie chodzi: żeby przestać mówić o innowacjach jako o czymś abstrakcyjnym, a zacząć mówić o nowych narzędziach, które są do wzięcia i do użycia.
A wy dajecie ludziom narzędzia do pracy…
Staramy się wspierać kadrę, dawać ludziom jak najlepszej jakości narzędzia i budować ich potencjał.
Pokazujemy, że mikroinnowacje naprawdę mają moc, trzeba tylko dotrzeć z nimi do ludzi, pokazać je w odpowiednim momencie, a one często dalej pójdą same. Ktoś przychodzi na warsztat poświęcony młodzieży, a w swojej codziennej pracy zajmuje się też np. polityką senioralną. I wtedy mówimy: „słuchajcie, mamy narzędzia praktycznie do każdego obszaru waszej pracy. Jeśli czegoś wam brakuje, coś przeczuwacie, ale nie wiecie, gdzie szukać – odezwijcie się, pokierujemy”. Bo naprawdę są takie narzędzia, które wystarczy tylko znaleźć – specjaliści po nie sięgną, tylko muszą wiedzieć, że one w ogóle istnieją.
I to jest piękne, że możemy zajmować się rozwiązaniami, które wystarczy pokazać i przypomnieć, że są, a wtedy rośnie szansa, że ktoś się nimi zainteresuje, wejdzie do bazy na innowacjespoleczne.pl albo do naszej (www.innowacje.rops.poznan.pl) i znajdzie coś dla siebie. Ostatnio zgłaszają się do nas ludzie także spoza województwa, mówią, że słyszeli o naszych narzędziach, że szukają konkretnego rozwiązania i pytają, czy mogą je od nas dostać.

A jak samorządy mogłyby wdrażać innowacje? Jak to wygląda z Twojej perspektywy? Jaki byłby stan idealny, jak to np. w takim świecie marzeń?
Każdy samorząd ma taki instrument, jakim jest otwarty konkurs ofert, czyli może zlecać organizacjom pozarządowym realizację zadań publicznych na rzecz mieszkańców. I w świecie idealnym bardzo bym chciała, żeby organizacje pozarządowe wiedziały, że są dostępne fajne, sprawdzone innowacje i żeby sięgały po nie, składając oferty i traktując je jako naturalne uzupełnienie swoich działań.
Z drugiej strony, marzy mi się, żeby samorządy również widziały potencjał tych innowacji. Żeby już na etapie ogłaszania konkursu mogły w jakiś sposób premiować ich wykorzystanie albo – jeszcze lepiej – formułując zadanie, wskazywały: „Zależy nam na nowym podejściu, np. z wykorzystaniem konkretnego rozwiązania”. Rozumiem, że samorządy często nie mają czasu przeglądać baz innowacji, to bywa trudne. Ale też organizacje działające lokalnie nie zawsze jeszcze wiedzą, że te narzędzia istnieją i nie widzą w nich potencjalnych rozwiązań dla swojej codziennej pracy. Mam wrażenie, że nie dostrzegamy jeszcze wystarczająco mocno, że tu naprawdę może się dziać coś wspólnego, że to się może po prostu dobrze zazębiać.
Dlatego z jednej strony warto wzmacniać trzeci sektor – pokazywać organizacjom, że mają dostęp do nowych rozwiązań, że mogą z nich korzystać i włączać je w oferty. A z drugiej strony, rozmawiać z samorządami, tłumaczyć, że innowacje to nowe, konkretne narzędzia pracy. Często mówię osobom, które zajmują się przygotowaniem konkursów czy rocznych programów współpracy: możecie mieć wpływ na to, jak one wyglądają. Możecie, oczywiście w dobrym znaczeniu, sterować tym procesem. Na etapie konsultacji możecie powiedzieć organizacjom: „Słuchajcie, bardzo nam zależy, żebyście, realizując zadania, szukali nowych form pracy. Jesteśmy na to otwarci”.
Zajmujesz się inkubowaniem innowacji już tyle lat, czy coś zmienia się w Twoim podejściu?
Im dłużej pracujemy w inkubatorze nad badaniem, testowaniem, wchodzeniem w różne formy skalowania czy akceleracji, tym mocniej czuję, jak ogromny, wciąż nieodkryty potencjał drzemie w tej bazie i jak bardzo ten potencjał jest potrzebny już teraz. I czasem łapię się na tym, że najchętniej zajmowałabym się już tylko tym wdrażaniem. Ale zaraz potem przychodzi druga myśl, że przecież w samym inkubowaniu też jest ogromna siła. I że to, co dziś wydaje się oczywiste, jutro może przestać być adekwatne, bo zmieniają się ludzie, warunki, wyzwania… także dla naszej kadry i naszych naturalnych partnerów.
Myślę, że z inkubowania zupełnie rezygnować nie można. Ale mam coraz silniejsze przeczucie, że wśród tych przetestowanych już rozwiązań kryje się ogromny, jeszcze niewydobyty potencjał. A my często gonimy za nowym, szukamy kolejnych pomysłów, zachwycamy się kolejnymi odkryciami… Tylko że być może to, co nowe, czego teraz wypatrujemy, w jakiejś innej, lekko zmienionej formie już tam jest, już zostało przez kogoś uchwycone. Może więc zamiast cały czas szukać czegoś świeżego, powinniśmy się na chwilę zatrzymać, wrócić do tego, co już mamy, i zacząć to na nowo eksplorować i dostosowywać.
W swoim wewnętrznym “cmentarzysku” innowacji, czyli wśród takich, które kiedyś powstały, a nie są wdrażane, mam kilka rozwiązań, które naprawdę uważam za świetne właściwie systemowe i nie mogę odchorować, że nic się z nimi nie dzieje… Myślę, że każdy z koordynatorów inkubatorów wskaże jakieś rozwiązanie, przy którym do dziś się dziwi, że nikt go nie wziął, nikt się nie poczuł właścicielem procesu i go nie wdrożył. Może warto by było zrobić coś w rodzaju wspólnego przeglądu: żeby każdy inkubator wskazał jedną taką innowację, która jego zdaniem wciąż jest aktualna, potrzebna, ale z jakiegoś powodu nie „odpaliła”. A potem może przyjrzałoby się temu jakieś niezależne grono ekspertów i spróbowało odpowiedzieć: czego zabrakło? Co poszło nie tak? Może właśnie od tego powinniśmy zacząć.
Ale to jest bardzo trudny temat.

A co ROPS może zrobić, żeby zwiększyć zainteresowanie rozwiązaniami zawartymi w innowacjach społecznych?
Myślę, że powinno się to robić budując krok po kroku kulturę wdrażania innowacji i zakorzeniania ich w systemie. Innowacje zwykle trafiają tam, gdzie jest przestrzeń na zmianę. Na początku idziemy tam, gdzie jest chłonność, otwartość, a ci nieprzekonani często przekonują się sami, z czasem, przez doświadczenie. Zanurzenie się w nim działa mocniej niż teoria. Ludzie zmieniają zdanie. Ktoś na początku coś odrzuca, mówi „to nie dla mnie”, a potem, po czasie, po własnym doświadczeniu, mówi: „to działa”.
Mamy zespół, który jest otwarty i nie traktuje odmowy emocjonalnie. Nawet jeśli trafiamy na rozwiązanie, które wydaje się świetnie dopasowane do diagnozy i potrzeb, ale nie chwyta – akceptujemy to. Widocznie nie ma jeszcze na nie gotowości. Naszą rolą jest dotrzeć tam, gdzie ta gotowość już jest, pracować na tym potencjale i zaufać, że dobre narzędzie się samo obroni. Bo jeśli coś działa w praktyce, przynosi efekty, jest doceniane przez ludzi pracujących z klientem to się broni samo.
Naszą rolą jest zbudowanie marki tych innowacji tak, by trafiały dokładnie tam, gdzie powinny pracować. Mamy środki, które możemy dzielić na inkubowanie, upowszechnianie i wdrażanie i nie rezygnujemy z inkubowania. Ale robimy to coraz częściej we współpracy ze wspomnianymi już działami „adresatowymi”. To oni mówią: „Tu czegoś brakuje”. Na przykład ostatnio pracowaliśmy z działem włączenia społecznego, który pracuje z zespołem specjalistów: kuratorów, pracowników więziennictwa, ośrodków pomocy społecznej. Ich celem jest przygotowanie i wspieranie osób osadzonych w powrocie do życia poza zakładem karnym.
Nie ogłaszamy po prostu ogólnego naboru na innowacje. Celujemy precyzyjnie. Jeśli z rozmów z naszymi partnerami wynika, że brakuje konkretnego narzędzia wchodzimy w temat, zbieramy potrzeby, tworzymy coś na miarę. Odsiewamy sferę marzeń od tego, co możliwe i w naszym zasięgu. I dopiero wtedy ubieramy to w ramy inkubatora. Chcemy, żeby powstało konkretne narzędzie, takie, które sami dopracujemy pod kątem tego, co ma robić. Nie skupiamy się na tym, czym dokładnie ono ma być, tylko jaki efekt ma przynieść.
Zbudowaliście też swoją markę jako inkubator i jako dział innowacji społecznych – osoby z innych działów już wiedzą, że warto do was przychodzić, bo zawsze wyjdzie się z czymś fajnym…
Gdyby nie tamten pierwszy inkubator, to tego działu być może by nie było. Wtedy nikt jeszcze nie myślał, że coś takiego się wydarzy. Oczywiście w ROPS-ie już wcześniej pojawiały się różne projekty innowacyjne, było to ogólne dążenie do szukania nowych rozwiązań, ale wejścia w konkretną metodykę pracy z innowacjami, po prostu jeszcze nie znaliśmy.
To, że to się udało, to był chyba splot różnych okoliczności i tego, że odpowiedni ludzie spotkali się w odpowiednim momencie. Wiele osób na to pracowało – ich otwartość, elastyczność, gotowość do spróbowania czegoś nowego. Nie można też pominąć decyzji samego marszałka województwa o zwiększeniu puli środków, którymi dysponuje ROPS – a wtedy to było coś nowego i to był dla nas duży kredyt zaufania: dostaliśmy zielone światło i pieniądze po to, żeby nie wyhamowywać, tylko rozwijać ten potencjał dalej. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że mieliśmy też po prostu ogromne szczęście, bo wiele rzeczy mogło się nie udać.
Miałam też szczęście, że mogłam budować ten zespół od początku, gromadzić ludzi, którzy chcą w tym obszarze pracować. To osoby, które wnoszą od siebie bardzo dużo: jakość, otwartość, zaangażowanie. Tacy, wiesz… urzędnicy, ale niestandardowi, niezwykle otwarci na nowe, nieznane. To jest trochę nasza specyfika: jesteśmy działem innowacji, ale działamy w ramach urzędu, mamy przepisy prawa, procedury, standardy. Jesteśmy działem innowacji, więc zespół to ludzie z otwartą głową, bardzo merytoryczni i kreatywni, którzy jednocześnie akceptują ten urzędowy sznyt. Jesteśmy urzędem, działem, który wchodzi zupełnie w niestandardowe zadania i to jest pasjonujące, ale też wciąż spore wyzwanie.
Lubimy te wyzwania: bo chodzi o to, żeby narzędzia powstałe w innowacjach faktycznie zaczęły funkcjonować tam, gdzie są potrzebne. Bo te, które mają jakość, a w wielu przypadkach naprawdę mają, po prostu powinny iść w świat.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Artykuł powstał w ramach projektu Katalizator innowacji społecznych 2, który realizowany jest ze środków programu Fundusze Europejskie dla Rozwoju Społecznego 2021-27 przez Fundację Stocznia i Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych.
Przeczytaj także

Jak samorządy mogą odpowiedzieć na wyzwania starzejącego się społeczeństwa? Coraz więcej miast inwestuje w innowacyjne rozwiązania, które pozwalają seniorom żyć aktywnie, rozwijać się i angażować społecznie – od międzypokoleniowych kawiarni po edukację o starości w technologii VR. O tym, jak zmienia się podejście do polityki senioralnej, pisze Lech Uliasz.